Zadać mi pytanie, dlaczego od czasu do czasu zajmuję się politycznym ssakiem z rodziny psowatych, pod nazwą Lis, nie byłoby łatwo, ponieważ zainstalowałem w blogu szlaban na komentarze. Odpowiadanie na pytania i zarzuty jest niemiłosiernie czasochłonne, a reagowanie na pochlebstwa jest dla mężczyzny równie bezpieczne, jak łażenie nago po dzielnicy Marais w Paryżu.
Gdyby jednak komuś udało się to pytanie zadać, mógłbym skorzystać ze starozakonnych doświadczeń i odpowiedzieć na pytanie pytaniem. Choćby takim: ile przekleństw zdążył ten ktoś od początku byle lisiego programu wypowiedzieć, zanim żona nie wypchnęła dzieci z pokoju, a sama wróciła, żeby odświeżyć słownictwo.
- Kiedy 7 stycznia zajrzałem do kurnika, leciał w nim show pod hasłem "sprzeciwu środowisk kościelnych wobec przyjęcia przez Polskę konwencji ds. przeciwdziałania przemocy wobec kobiet". Spektakl jak zwykle zaczął się od strojenia min - Lis puszył się to z profilu, to en face, i objawiał wobec siebie samego ten rodzaj podziwu, jaki praprawnuk rabina i autor wezwania "1/3 PL chce głosować na PiS! Głupi Polak po szkodzie a po prawdzie i przed szkodą głupi. Tusku, k.. a, zrób coś! Obiecaj ludziom lody albo co." skierował pod adresem korzennej autorki spostrzeżenia "Niestety, najbardziej chwytliwy z tego okazał się slogan o cywilizacji śmierci. Pochodzi on z najbardziej ponurego, reakcyjnego katolicyzmu, który wytoczył wojnę nowoczesności, ukształtowanej głównie przez chrześcijaństwo reformowane, za to, że wytrąciła mu władzę z ręki.". Mam naturalnie na myśli prof. Jana Hartmana i pracowniczkę naukową Agatę Bielik-Robson. Z przyjemnością dodam, że nie zdobywają się oni na swoje mądrości za moje pieniądze, ponieważ płacę podatki gdzie indziej.
- Ja tu bla-bla, a obiecany Hartmanowy podziw przestępuje z nogi na nogę:
- Babsko przeczytało wszystkie książki świata, zna języki, matematykę, fizykę, gra na gitarze i pianinie, jeździ po świecie, jest sławna jak jakaś komediantka, profesoruje sobie w Polsce i w Anglii, popija winko, a każda kolejna jej książka jest lepsza od poprzedniej. Ma na każdy temat sąd oryginalny i głęboki, jej życie jest kolorowe jak koszule Cejrowskiego, a sznur efebów ciągnie się za nią jak dymek z papierosa od trzydziestu lat.
- I co?
- Czy nie można by tego przełożyć z naszego na polski i w całości dopasować do Tomasza Lisa, kiedy ten, niczym Mussolini jaki, mierzy wzrokiem obiektyw, a przez zamknięte usta sączy komplet własnych satysfakcji?
- Wróćmy jednak do 7 stycznia, i to tym szybciej, że za chwilę zadzwoni mój krewki przyjaciel Maurycy.
- Dwie kury zwróciły na siebie moją uwagę - jedna, bo po jej wypowiedziach uczucia jęły mi się obijać między ścianą aprobaty a murem irytacji, a druga - bo nie urodził się człowiek, któremu ta kura byłaby obojętna.
- Pierwszy Gallus gallus domesticus, to był o. Paweł Gużyński, "przeor klasztoru oo. Dominikanów w Łodzi, specjalista od teologii liturgii, były piłkarz Elany Toruń i zagorzały kibic Juventusu Turyn". Chętnie uwierzę autorom strony religia.tv, że "jest w zakonie uważany za niepokornego ducha, że jest autorem roztropnego określenia sakralizacja głupoty i że lubi wsadzać kij w mrowisko." Kiedy jednak mrowisko nazywa się Episkopat, wsadzanie kija powinno być ostrożne i nie zachodzić w byle towarzystwie. Czyż nie powiada mędrzec pański z okolic Walhalli, że man kann springen, singen, tanzen // aber nicht mit den zasrancen"?
- Druga kura, z metką "Kazimiera Szczuka", sprawiła, że Maurycy 10 razy stuknął w klawiaturę telefonu i parę razy w czoło.
- - Dla mnie strategia Lisa od dłuższego już czasu jest jasna - zapowiedział na otwarcie.
- Są różne sposoby na rozpoczęcie rozmowy. Metoda Maurycego polega na starannym unikaniu wstępów o charakterze grzecznościowym. Jak zawsze, jeszcze nie przyłożę do uszu słuchawki, jak Maurycy już siedzi na mojej kanapie, a jego szkolny kolega Jurek Wkurzak sterczy przed portretem mojej żony i gapi się cyklicznie to na obrazek, to na mnie, jakby dociekał, jakich to forteli się kiedyś dopuściłem, żeby zaprowadzić takie cudo do ołtarza.
- - Aha! - wykazałem elementarne zainteresowanie.
- - Nie nabzdyczaj się, że nie pytam o zdrowie familii - wyczuł mnie Maurycy. - Całej strategii nie omówię, bo zaraz obiad, ale popatrz: Lis żyje z bab. Robi babami, ilekroć chce zmienić debatę w kompost.
- Jakby grób jakiś się w mojej wyobraźni otworzył i wylazła z niego kura Nowicka. A za nią kura Środa, kura Senyszyn.... nie miałem czasu przyjrzeć się kolejnym feministkom, bo w telefonie roległo się tłuczenie szkła i porcelany.
- - Co, herbata ci z ręki wypadła? - zapytałem durnowato, jakby Maurycy mógł mieć w ręku coś słabszego od whisky.
- - Jebcia się wścieka, bo Sejm usiadł na... jak to się miałoby nazywać... na związkach partnerskich. Ciekawe w czym teraz będzie pływała jej szczęka - zarechotało w odpowiedzi. - Ale wracając do tematu: ogłasza Lis przedmiot dyskusji, zaprasza do studia ludzi o IQ powyżej 110 i sadza za stołem Szczukę. IQ zjeżdża do 60 zanim jeszcze Kazia otworzy paszczę. A kiedy ją otworzy, średni IQ ucieknie i koniec z pomiarami. Publiczność zapomni o czym była dyskusja, a pozostali dyskutanci będą musieli się spowiadać z fantazmów na temat meteorytu, który miałby przedziurawić sufit dokładnie nad Szczuciną głową. Debata jest odfajkowana, amatorzy wkurwiania się przed telewizorem są w siódmym niebie, a tylko matołki mają wrażenie, że się czegoś nauczyły...
- - ...co kompletuje wysiłki ministerstwa edukacji nad stworzeniem i zainstalowaniem w społeczeństwie klasy określanej jako "młodzi, wykształceni, z dużych miast" - dokończyłem bez szczególnego wysiłku intelektualnego.
- - Lis nie zrezygnował jeszcze z innych feministek, ale Kazia ma tę przewagę, że jeśli zatka się uszy, to oczy można zostawić otwarte.
- - W istocie - zgodziłem się. - Dla odmiany, jak Lis zaprosi taką Nowicką, to widz ma wrażenie, że baba skończyła obrządek i właśnie gotuje zupę...
- - Z przerwanej ciąży, kurwa - zabrzmiało z drugiego planu głosem Jurka Wkurzka.
- - Juruś wpadł na chwilę - wyjaśnił Maurycy. Po czym usłyszałem jego szeptany apel o "niepsucie mu apetytu".
- - Jak w studio pojawi się Senyszyn - ciągnąłem wątek - to ludzie wyłączają fonię...
- - ...a jak Środa - wskoczył Maurycy - to wizję.
- - ...a jak Kalisz... - wyrwał się od nowa Wkurzak.
- - Ostrzegałem, kurwa, że będę jadł! - dobiegło z telefonu.
- - Przepraszam, kurwa - odpowiedziało ze skruchą i potwierdziło znane podejrzenie, że dobre maniery wynosi się z domu.
- - … a jak Grodzka... - wrzuciłem na linię, bynajmniej nie niewinnie.
- - Jak na jeden obiad to za dużo - fuknęła słuchawka i umilkła.
-
- Z człowieka czasem jest świntuch, ale znowu zawołano ze stołowego, a ja za wszelką cenę musiałem dać sobie kwadrans na aperitif.
- A kiedy tak sączyłem złotawą przeźroczystość, przypomniały mi się niedawne uwagi Wkurzaka na temat mediów. Uwagi te, po oczyszczeniu z pewnych kolokwializmów, dałyby się sprowadzić do stwierdzenia, że gdyby wszystkie amatorskie i profesjonalne, męskie i żeńskie niewiasty lekkiego prowadzenia ustawić jedną na drugiej, to w tak utworzonym słupku zmieściłaby się absolutna większość redaktorów i redaktorek ze współczesnych europejskich mediów pisanych, mówionych i widzialnych.
- R.
- PS
- Ten oto obrazek przysłał mi mailem Jurek Wkurzak. Był z siebie do tego stopnia zadowolony, że nie mogłem wystawić jego uciechy za okno.
- A zresztą, to Oscar Wilde zauważył , że ludzie skomplikowani lubią proste rozrywki.