Czasem dzwonię do Rozpuszczalnika.
A on uparł się niektóre rozmowy publikować (coś wspomina o armatach z zatoki Saint-Tropez).
Ostatecznie, dlaczego nie ?!


środa, 16 listopada 2011

Chodzi lisek koło drogi oraz próba odpowiedzi na pytanie, czy klapa Kazimiery Szczuki ma zamek


Aby nie zajmować się więcej stale rozwartymi wargami telewizyjnej muzy Szczuki Kazimiery, odpowiem na tytułowe pytanie negatywnie. Jeszcze nikomu nie udało się zamknąć tej kobitki przez jakąkolwiek formę tradycyjnego Shut up woman!
Jeśli ktoś skonstatował minutową choćby nieaktywność jej strun głosowych, niech sobie wypisze i podpisze w moim imieniu dyplom. Ja tymczasem wrócę do spraw poważniejszych.

Chodzi lisek koło drogi
Cichuteńko stawia nogi,
Cichuteńko się zakrada,
Nic nikomu nie powiada.


Wygląda na to, że program Tomasza Lisa, dotyczący Marszu Niepodległości 2011, oglądał nie tylko Maurycy, ale i Jurek Wkurzak, znajomość Maurycego "jeszcze z wojska".

Maurycy ma zasłużoną opinię osobnika nie przebierajacego w słowach, ale Wkurzak przebiera jeszcze mniej, i to w słowniku nie przekraczającym 200 słów. Miałem się co do tego przekonać po tym, jak TVP POLONIA ukazała Lisową audycję.

Niecierpliwość dzwonka telefonu dała się wyjaśnić już po pierwszych zdaniach Maurycego, któremu żadne formuły grzecznościowe jak zwykle nie przyszły ani do głowy ani do ust.
Nigdy, bądź prawie nigdy nie tłumaczę wyrażeń Maurycego na eufemizmy, ale wobec Wkurzaka żadnych zobowiązań nie mam, więc nadam jego wypowiedzi formę przyjętą w domu z palmą i pianinem:
- Jurek Wkurzak - rozdarł się do słuchawki Maurycy - utrzymuje, że trzeba być złamanym penisem, żeby zapraszać do studia niezbyt rozgarnięty żeński organ płciowy z metką Szczuka, oraz jakiegoś końskiego członka sterczącego z kutzyka, po którym od lat łażą muchy i wreszcie kompletnie niezorientowanego w sprawie cyrkowca.
Wypadało zareagować. Choćby przez szacunek dla przyjaciela (Czytelnik zdaje sobie sprawę, że na żywo wciąż miałem do czynienia z Wkurzakową wersją oryginalną).
- Hmm, jeśli się dobrze zastanowić, to Wkurzak oko ma i pewnej ostrości spojrzenia odmówić mu nie sposób... - zacząłem ostrożnie, licząc się z możliwością publikacji rozmowy.
- Wkurzak utrzymywał - nie dał sobie przerwać Maurycy - że cała ta telewizja warta jest obrzezanego męskiego organu płciowego, z racji licznych nadżerek przypominającego fujarkę, a należącego do syna niewiasty o lekkich obyczajach. A ten Lis, który jest obiektywny jak kruk na kupie ścierwa, zaprasza już to "Jacka-włosy z nosa", już to profesora o niekonwencjonalnej orientacji seksualnej, już to profesorkę o głosie jak sprężynowe łóżko w hotelowym pokoju na godziny, już to...
Przyznam się, że w tym momencie straciłem kilka słów z powodu szczególnych starań związanych z utrzymywaniem szyjki butelki nad szklanką. Sam siebie potępiłem nie tyle za nielojalne zachowanie wobec Maurycego, co wobec Wkurzaka. Uznałem jednak, że co się stało, to się nie odleje, więc postanowiłem wobec braku ciągłości urwać:
- Ok Maurycy, ja również żadnej estymy ani dla opiekunów Nergala ani dla Lisa Tomasza nie mam, stąd...
- Hola! - rozległo się w słuchawce - daj mi dojść do słowa!
Wypadało dać.
- Ja ci, Rozpuszczalnik, powiem, co ja naprawdę myślę.
Dolałem sobie.
- Czy według ciebie Lis jest idiotą?
- Idiotą?... nie - odpowiedziałem.
- Czy gdyby Lis pracował dla lewactwa, dla amatorów Murbana i Uchnika, oraz dla wszelkich innych odchodów cywilizacyjnych spod znaku obu ciemnych gwiazd, to byłby tak durny, żeby zapraszać do studia potwory obłudne, mętne, durne i tak lepkie, że pewnie trzeba krzesła po nich czyścić Cillit Bangiem?

- Może innych chętnych nie ma? - bąknąłem.
- A jakże! - mało nie wysadził mi w powietrze trąbki Eustachiusza Maurycy. - A skąd by się wzięło tyle kurestwa w zamaskowanej "kolorowej niepodległej"!?
- Czuję, że do czegoś zmierzasz - ubrałem w słowa narastające podejrzenie.

- Otóż Lis - nie dał zagadce dojrzewać przyjaciel - Lis to Konrad Wallenrod. Ponieważ umie czytać i pisać, oraz nie da się mu odmówić pewnego sprytu, to nie można przyjąć założenia, że jest jednocześnie osłem, zdolnym kompromitować sprawę, której służy i jawnie srać na rękę, która go karmi.
- Być może "nie można".
- Albo "nie można" albo "być może" - wydarła się słuchawka. - No i ja ci mówię, że Lis robi więcej dla Polski niż "patrioci" zakładający kolejną partyjkę, żeby z okazji wyborów udawać prawicę i moczyć Polakom jaja w letniej wodzie.
- ….moczyć Polakom w letniej wodzie... - powtórzyłem w zadumie.

- Tomasz Lis pracuje dla nas! - podsumował Maurycy (zacytowałem jeden wykrzyknik, ale było ich co najmniej dziesięć).

Po czym się rozłączył.









Czy mnie swoją hipotezą zaraził? Postanowiłem zdać się na rozwiązanie z pozoru tylko ambiwalentne. Zachowam więc poglądy z exposé Jurka Wkurzaka, ale jednocześnie będę próbował identyfikować naukowe znamiona wallenrodyzmu w zachowaniu Tomasz Lisa. 
W jego zachowaniu i na jego obliczu.


środa, 14 września 2011

Kto mi schował krawat?!

Jednej ze swoich powieści Szwajcar Gottfried Keller nadał tytuł "Kleider machen Leute", co się przekłada na "Strój czyni człowieka". Strój może godność dać i powagę odebrać. Może człowiekowi wyszarpać z wnętrza skrywane intymności, może upiększyć i zeszpecić, może wpłynąć na osobowość, kiedy nadchodzi echo podziwu lub pogardy.
Jednego nie może - zrobić z człowieka kompletnego idioty.
Idiotą lub idiotką trzeba już być.

Na temat sposobu ubierania się zadzwonił do mnie właśnie mój krewki i nieprzebierający w słowach przyjaciel Maurycy.

Przed rozmową nadesłał mi mailowo kilka obrazków.






- Obrazek nr 1 - zarządził, kiedy podniosłem słuchawkę.

Zareagowałem, ale przez wzgląd na Czytelnika i chwilową obecność w pokoju Mme Ropuszczalnik, reakcji tej nie nagłośnię. Ograniczyłem się do zapytania o tytuł.
-Tytuł? - odbrzmiał Maurycy - "Dandys polski Anno Domini 2011".
- Widzę tu ostatnie dumne dwudziestolecie, poczęte w ramach zbiorowego seksu politycznego i chlania wódy w Magdalence - nie zawahałem się naruszyć zasad poprawności politycznej.
- I tu masz, kurwa, niestety rację - melancholijnie potwierdził przyjaciel.
- Ale patrz - jąłem polewać ognisko oliwą - Wolności ślady na wrażliwych twarzach widzę. Wiarę widzę w wartości wyższe, zaufanie do przyszłości widzę, mądrość widzę i patriotyzm. Szlachetność i poczucie narodowych więzi widzę. Zdolność do akcji i pracy u podstaw widzę...
- .. chuja widzę... - przedłużył sekwencję Maurycy.


- A co to? - zapytałem, gdy przyjaciel nadesłał nowy obrazek.
- Wiesz, dzisiaj bym w te ubranka nie wskoczył - zwierzył się Maurycy - ale jaka w nich godność!
- Polskie stroje, polskie zbroje, polska historia - zamyśliłem się.
- Popatrz jeszcze na to - wtargnął do tych moich myśli przyjaciel, z nowym zestawem symboli.







- Bóg, Honor i Ojczyzna. Gdybym to wyrecytował dzisiaj w telewizji - poddałem się nastrojowi - to najpierw usłyszałbym parę polipowatych ochów i achów ze strony klimakteryjnych ciot rewolucji, jak zwykle pozbieranych w kupę do jakiegoś "jury", a potem matołkowaty śmiech publiki. Tej "młodej i wykształconej, z dużych miast".

- Gówniane pokolenia. Co najmniej dwa - pokolenie gówniarzy i nasza generacja, sto razy bardziej winna. Pryszczatym daruję, ale starym nigdy - zawziął się Maurycy.













Usłyszałem charakterystyczny dźwięk z drugiej strony linii, więc nalałem i sobie.

- Popatrz, na marginesie, na tę kretynkę, ona sobie sama zasłania oczy. Ze wstydu pewnie. Kozaczki w środku lata - tym razem ja posłałem Maurycemu aktualny "kanon mody".

 - Nie chciałbym być w pobliżu, kiedy z nich wyciągnie spocone łapy - otrząsnęła się słuchawka. - A gdyby tak spróbować wrócić do cywilizacji ludzi białych...
- To znaczy?
- Odnaleźć krawaty i zacząć nosić się poprawnie!
Zabiło mi serce.
- Z krawata sztandar? Oni ubrani jak przedwojenny litwak bałaguła albo inny skrzypek na dachu, z rubachą na spodniach, a my jak ludzie!
- Jak mężczyźni...
- Rap do rynsztoka!
- Graffiti do dworcowego sracza!
- Niech żyje krawat!
- Niech żyje muszka!

Pomyślałem, że licytację filozoficzno-ideologiczną łatwo zacząć. Ale nasza licytacja na tym się skończyła. Jest bowiem czas na wrzask i jest czas na akcję.
- Gdzie ja pochowałem krawaty? - zapytałem żonę.

A kiedy Mme Rozpuszczalnik popędziła do komody, przyszło mi na myśl, że pewnie tym samym pytaniem Maurycy zaskoczył swoją Husię.

Ilu pójdzie za nami?
Krawat - materia lekka.
Ale skutki...

poniedziałek, 5 września 2011

Wybory. Partia z narodem. Partia in vitro, naród w gumie.

- Cześć Maurycy - szukam sobie krzesła.
Słuchawka zanosi się szlochem. Płacze Husia, żona mojego krewkiego przyjaciela.
- On powiedział, że jestem durna jak robak.
- Przecież... nie jesteś - ładuję w odpowiedź maksimum przekonania.
- Jest, jest - dochodzi do szamotaniny po drugiej stronie.. - Ona słucha mamci, a mamuśka Napieralskiego.
No to durna jest.

- A tak dokładniej? - pytam.
- Napieralski chce, żeby podatnik płacił za mokre figle.
- Za jakie figle! - słychać z trzeciego planu oburzoną Jebcię. - Za antykoncepcję i za in vitro.
- Jakby kurwa związku nie było! - zagłusza ją Maurycy.
Zaczynam być zdezorientowany.
- Stara chce, żebyśmy sobie coś dorobili in vitro, bo według niej, to przyjemnie jak państwo płaci. A na cholerę mi w szklance, jak nie potrzebuję.
- Ten temat mi podnosi ciśnienie - zaczynam...
- Za parę głosów te sukinsyny chcą dobić ZUS i napaskudzić w budżet państwa... - ani myśli czekać na koniec mojego zdrowotnego biuletynu Maurycy.
- Kto tam jeszcze w tym SLD i okolicach został? - mszczę się za przerwanie.
- Już ci wysyłam zbiorczy obrazek.


- Collage nieźle ci wyszedł - komplementuję przyjaciela. - Mordy razowe, próżne, beztroskie, bez śladu odpowiedzialności.
- Ile taniej byłoby, kurwa - drze się Maurycy - gdyby zamiast fundowania drogiej antykoncepcji, wprowadzili znaną, tanią i skuteczną na sto procent sterylizację męską. I żeby kurwa zaczęli od siebie.
- Znasz taką metodę?

- A jak! - bije ze słuchawki entuzjazm. Dla kierownictwa Sojuszu Lewicy Demokratycznej jak znalazł. Już ci wysyłam dokumentację w postaci rysunku technicznego.















Nie da się ukryć - dokumentacja wprawdzie zwięzła, ale wszystkie detale są i widać, że to będzie działać.



- Patrz, jak się licytują - hałasuje przyjaciel. - Potem ich przechwałki będą bezprzedmiotowe.
 



W istocie, widzę, jak Kwaśniewski przebija chełpliwego Kalisza, ale ten się nie daje i tak fantazjuje, że aż się poci.

- Co zaś się tyczy in vitro - traci hamulce estetyczne Maurycy, ale nie sprawność językową - to zamiast robić kupę rodzeństwa i, prócz jednego, wybijać co do nogi, to lepsza byłaby ta metoda.

Oglądam obrazek z osiągnięciem medycyny francuskiej.










Jakkolwiek metoda pachnie humanizmem i niskimi kosztami, to jednak coś mi w niej przeszkadza.
- Maurycy - mówię - koniec z wygłupami. Zdaje się, że ocieramy się o granicę...

Ale ze słuchawki dobiega intensywna cisza.
Husia może i durna jak robak, ale...
A zresztą!


piątek, 5 sierpnia 2011

Błoto.




Dzwoni do mnie mój krewki przyjaciel Maurycy i przez dobre dwie sekundy nic nie mówi. Jasne, że się niepokoję.
- Zabiję Jebcię!
Ufff!
- Wyrwę z niej rajstopy razem z nogami!
- Rajstopy? W środku lata?
Nie pierwszy raz Maurycy skazuje teściową. Słowny w tej sprawie nie jest, więc spokojnie otwieram onet.pl. Moje przeczucia potwierdzają się.

- Podobno na … jak mu tam... onecie jest reportaż fotograficzny z błota - woła Maurycy.
- Jest. Chodzi o Przystanek Woodstock, gdzie "nie mogło zabraknąć porządnej kąpieli błotnej".
- Właśnie o te zabiegi wodolecznicze mi chodzi. Chcę wiedzieć, czy stara się pławi. Mógłbyś zerknąć?
- Sam nie chcesz?
- Przez okno nie widać. A laptopy poznikały. Razem z Jebcią i córuniami.





Już wcześniej dla ułatwienia sobie zadania pozbijałem fotografie do kupy, więc mogłem skrócić przyjacielowi mękę oczekiwania.
- Córek nie widzę - mówię - a co do starej, to musisz mi ją opisać, bo parę lat minęło.
- Ryj durny - zaczyna Maurycy odświeżać mi teściową od głowy.
- W błocie, to klasyka - wskazuję na niską wartość kryterium identyfikacyjnego. - A żadnej siwej nie widzę...
- Ta cholera pół renty inwalidzkiej wpieprza w farby i fryzjerów. Ryżej szukaj.
- W błocie wszystkie ryże są szare - redukuję do zera kolejny wskaźnik.
- W biodrze ma protezę i dupa jej zezuje.
- Wszystkim dżdżownicom tam zezuje.
- Orgazm ma na pysku - zaczyna dywagować przyjaciel.
- W końcu mają na afiszu "Love, Friendship, and Music" - odpowiadam.
- Ostatnio, jak skończyła z burkini, zaczęła łazić z takim ślimakiem. Łeb łysy, capia broda, raz przylazł w stringu...
- O, to już stanowi pewien konkret. Przydałoby się więcej zdjęć...
- Wiesz co, kurwa - traci cierpliwość Maurycy - biorę siekierę i jadę!

Komunikacja urywa się.
Postanawiam nie dzwonić do organizatorów. Ani na policję. Na komórkę przyjaciela nie mam co dzwonić, bo nie posiada. Ja też nie, zresztą. A jeśli Maurycy choćby jedną córkę w kałuży znajdzie, los jej babci będzie mi obojętny.

Do tej pory było o gówniarzach w błotku.
Prawdziwe błoto jest na giełdach.




Bulgot i smród.
Panika.
Rynki europejskie w czerwonej strefie.
Deficyty budżetowe sprawiają, że terapia sprowadza się do przyklejania plastrów do protez.

Coś mi mówi, że rozlegnie się krzyk, że tak dalej być w Unii nie może. Żeby każdy sobie... Że ma być jeden model ekonomiczny, jedna polityka podatkowa, że...

Tylko, czy żeby móc zaprowadzić jedno wielkie błoto, nie potrzeba najpierw wielu małych. W których młodzi i wykształceni, z wielkich miast, ujawnią swoje ambicje i zrealizują marzenia... 
Po twarzach widać, że już się cieszą.

Rozpuszczalnik

piątek, 22 lipca 2011

Bikini, burkini...

- Zabiję Jebcię! - rozwrzeszczała się słuchawka.
Który to już raz teściowa mojego krewkiego przyjaciela Maurycego poniosła z jego rąk zasłużoną karę najwyższą...
- Za co tym razem? - skorzystałem z przerwy, jaką Maurycy poświęcił na ugruntowanie we mnie efektu deklaracji.
- Za burkini!

W związku z arbitralnym założeniem, że termin burkini może się niektórym Czytelnikom skojarzyć raczej z Burkina Faso niż z islamską burką i pozaislamskim bikini, przerwę relację z rozmowy telefonicznej z Maurycym i przerzucę most ponad pupami, od bardzo opalonych do nieopalonych ani trochę.










Bikini, wynalezione i opatentowane przez Luisa Réarda, zostało zaprezentowane publiczności przez sławnę "nagą" tancerkę, Micheline Bernardini, 5 lipca 1946 w Paryżu, na basenie Molitor. Jest prawdą historyczną, że 65 lat temu żadna zawodowa modelka nie chciała w nim się pokazać.
Czytelnikom urodzonym niedawno warto wyjaśnić o co chodzi - otóż bikini to dwuczęściowy kostium kąpielowy, złożony ze szczupłego i rozchylonego na boki stanika oraz majtek przypominających trójkąt. Stanik miał za zadanie zakrywać piersi, a majtki - pośladki oraz wszystko, co natura przykryła, jak by to powiedzieć, lasem.

Jeśli, strzegąc się przed wszelką lubieżnością, wniknąć nieco w definicję, widać, że bikini ma stosunkowo niewiele wspólnego ze stringiem, patrz następna fotografia. 




 String nie zmienił się od setek lat, a za dowód niech posłuży ten oto rysunek reporterski familii Indian karaibskich.
 

 
















Znane jest spostrzeżenie, że "kiedyś, aby ujrzeć pośladki, należało rozchylić majtki, a dzisiaj - żeby dostrzec majtki, trzeba rozchylić pośladki". Obserwację tę jeszcze lepiej od stringu ilustruje swoista odmiana bikini, zwana microkini, markująca ostatni moment w dziejach ludzkości, kiedy można było wypuścić dzieci na plażę, bez opasek na oczach.




Nie zdziwiłoby mnie, gdyby, z powodu microkini, producenci tekstyliów znienawidzili fabrykantów żyletek i innych depilatorów, a z powodu burkini - na odwrót.



Burkini jest fragmentem większej całości, którą dałoby się nazwać postępującą islamizacją Ziemi. A nawet - Postępującą Islamizacją Ziemi i zaakceptować przy okazji skrót PIZ.


Nie ma nikogo, kto nie zauważyłby istnienia debilnego stroju plażowego dla mężczyzn, rozpowszechnionego w naszej strefie kulturalnej przez Hollywood, a polegającego na noszeniu kolorowych kaleson plażowych, sięgających kolan. Tzw. normalny człowiek idzie na plażę, żeby się kąpać, opalać i ewentualnie uprawiać jakieś sporty. Jeśli niełatwo schnące barchany utrudniają jedno, drugie i trzecie - to jak nie mówić o idiotyzmie nosicieli, poddających się modzie równie kretyńskiej, jak noszenie dżokejek na odwrót, portek z krokiem poniżej kolan, niezasznurowanych "adidasów", etc. (w życiu nie zatrudniłbym w mojej firmie barana w czymś takim; jeśli któryś z Czytelników poczuje się w tym momencie obrażony, to tym lepiej dla niego).


Bez względu na to, jakiej religii był wynalazca męskich ineksprymabli plażowych (prawdopodobnie "handlowej"), zaśpiewał w jednym chórze z wyznawcami Mahometa.

Brytyjski The Telegraph stan rzeczy sprawdził i taki jest mniej więcej jego raport:

Muzułmanin jest zobowiązany chować w swoich majtkach całe ciało, rozciągające się od kolan do pępka (włącznie), a muzułmance nie powinno nic więcej z tkaniny wystawać, jak stopy, dłonie i wyraz twarzy, z oczami spragnionymi raju.


Nie pozostawało wyznawcom nic innego, jak zaakceptować męskie kretyństwo z Malibu i okolic, a swoim dziewuchom zaproponować coś, co znawcy orientalnych plaż już znają, a co nie miało dotąd nazwy handlowej. Roli wynalazczyni podjęła się australijska Libanka, Aheda Zanetti, reprezentująca firmę Ahiida (nie kojarzyć z "Ohiida"). Produkt został nazwany burkini (burqini) i jest noszony wszędzie, gdzie władze basenu - kierując się względami higienicznymi i estetycznymi - na to pozwalają. Niektóre baseny we Francji przed praniem w ich wodzie kupy tkanin się bronią i opuszczają szlaban. Jak to się skończy, zobaczymy. Prawdopodobnie likwidacją dróżników, tak bardzo zaawansowana jest wyżej wymieniona PIZ.



No i dobrze. Muzułmanki mają chwilowo za swoje.
Dlaczego jednak wściekł się reprezentujący zupełnie inną religię Maurycy? Wypada nastawić uszu:


- Ta wynurzana w błocie, piwie i tanich rozrywkach płciowych cholera (wyjaśniam - wciąż chodzi o teściową, niegdyś hippiskę, później amatorkę polskich i zagranicznych Woodstocków) dostała na starość pierdolca i zaczęła terroryzować moje córki we wszystkim, co mogłoby dotyczyć moralności na piasku.

Zacytowany przez przyjaciela termin burkini zaczął przeświecać przez zasłonę niedomówień.

- Czy ty wyobrażasz sobie moją starszą w czymś takim? Leć do kompa i patrz, co ci prześlę!

Nie mogłem nie usłuchać. Po drodze nalałem sobie z butelki pod nazwą Macallan.

Odebrałem to oto klasyczne zdjęcie burkini:



 Następnie nadeszła miniaturka niezupełnie muzułmańska.

 
- Przepraszam, kurwa - zawołał Maurycy. - To przez nieuwagę.

- Niech mu będzie, że przez nieuwagę - rozchichotałem się w duchu - Demon równowagi tchnie kiedy chce.

- O! Albo tej dżumie się wydaje, że moja młodsza mogłaby się pocić w czymś takim.









Biegnąca sylwetka musiała zainspirować przyjaciela, bo nagle się rozłączył.

- Dusić Jebcię poszedł - pomyślałem z nadzieją, że zmieni zdanie, ubierze teściową w burkini i tylko odetnie jej dopływ powietrza.


A potem oberwałem w plecy od Mme Rozpuszczalnik, której zaczęło przeszkadzać moje wpatrywanie się w miniaturkę, którą Maurycy nadesłał przez pomyłkę.

- Spodenki kąpielowe ci kupiłam - usłyszałem.

Coś we mnie zaskowyczało i poszedłem sprawdzić długość i materiał.



Rozpuszczalnik

poniedziałek, 7 marca 2011

Prawiczka.net i Fruzia.pl








Już prawie zapomniałem o tchórzliwej panience w osobie administratora Prawiczki.net ("buzia w ciup, rączki w małdrzyk"), kiedy zadzwonił mój krewki przyjaciel Maurycy. 
 
Zapachniało wydarzeniem, bo przyjaciel nie odzywał się od trzech tygodni. Jego milczenie dałoby się wytłumaczyć faktem, że objeżdżałem turystycznie pewien południowy kraj (a nawet mój kot wie, że telefon komórkowy parzy mi ręce, więc trzymam go z daleka od siebie) - fakt jednak pozostaje faktem - przyjaciel przestał milczeć dopiero dzisiaj.
Wypadało się rozsiąść, zajmując czymś wolną rękę. Najlepiej czymś do picia.

- I co? - odezwał się bez najmniejszego brzydkiego wyrazu Maurycy. - Forum Fruzi obywa się bez ciebie!
- O ile mi wiadomo - zareagowałem cierpliwie - to forum Frondy obywa się bez forumowiczów. Terlikowski jęczał, że portal został zaatakowany przez bezbożnych hackerów, po czym przestał jęczeć i Fronda zamilkła.
- Chuj prawda! - warknęła słuchawka. - Fruzia.pl nadaje i odbiera. Bez  naukowych znamion anemii.
(Przepraszam Czytelnika - miało być "Ch... prawda!".)
- Tia? Zaraz zobaczymy - odwarknąłem. Nie bez lekkiego skoku ciśnienia w klawiaturze.

Okazało się, że Maurycy miał coś ze wzrokiem.
- Nie ma Frondy - zatryumfowałem pośpiesznie. - Nie ma, nie ma, nic nie widzę.
- Jestem zbójcą krótkowidzem - dokończył Maurycy.

Zapadła między nami długa cisza, i im dłużej trwała, tym bardziej mentalnie przestawiałem się na słownictwo przyjaciela.
Po trzydziestu, czterdziestu sekundach usłyszałem wyczerpującą diagnozę:
- No to cię, kurwa, odcięli.
- No to mnie, kurwa, odcięli - zgodziłem się, nie przebierając w grzecznościach.
- Co było do przewidzenia - zabrzmiało w słuchawce. - Bo albo jeden admin sypia z drugim, albo zna jego numer telefonu, albo wreszcie obaj są rasowymi reprezentantami współczesnej polskiej hihi prawicy.
- … - zamilczałem w odpowiedzi.
- Ja ich widzę - rozpoczął beze mnie drugie okrążenie Maurycy - jak, w pończoszkach uciskowych na żylakach, podtrzymują się nawzajem i lezą środkiem ulicy ze strachu przed doniczkami i siusiu z balkonów....

I na tym nagle urwała się komunikacja. Wiedziałem, że pora na nowy stan wojenny jeszcze nie nadeszła, więc postanowiłem skupić się na tych punktach spraw publicznych, w których mnie one dotykały.
Administrator Prawicy.net, zapewne z czegoś niezadowolony, nigdy mnie nie ostrzegł ani nie wyjaśnił powodu, dla którego nie tylko zawiesił moje konto, ale sprawił, że jego Prawica. net kłamie jak najęta, kiedy na próbę dostępu z Google pt. "Rozpuszczalnik - blog | Prawica.net" odpowiada "Rozpuszczalnik has not created any blog entries.".
Administrator forum Frondy okazał się jeszcze bardziej odważny, bo mi odciął możliwość podziwiania swojego faryzejsko-dewocyjnego pobojowiska, instalując filtr na mój IP. Mogłem bez trudu anonimowo zajrzeć za parawanik i zobaczyć, jak pod okiem Grzybowej z Plebanii kwitnie życie intelektualne, ale zapach tchórza był za silny, abym postanowił eksperyment powtarzać.

Tak sobie myślałem, kiedy od nowa zadzwonił Maurycy.
- Wiem, co myślisz - oświadczył
- A ja wiem, co ty kombinujesz - odpowiedziałem. - Owszem, podobnie jak na Prawica.net, tak na forum Frondy jest sporo dobrych autorów, ale skoro nawet oni zgadzają się z istnieniem cenzury, tym paskudniejszej, że anonimowej oraz politycznie i obyczajowo świętoszkowatej, to...
- To ch... z nimi! - wrzasnął Maurycy.
(Czytelnik zauważył, że tym razem wykazałem się refleksem i słowo "chuj" w porę wykropkowałem.)
- A przede wszystkim z miękkimi organami portalowej władzy, które powinny być mocne i sztywne! - dorzuciłem swój wykrzyknik.
- No to do jutra! - zakończył rozmową przyjaciel.
- No to do jutra! - zakończyłem rozmowę ze swojej strony.
Niepotrzebnie, bo w słuchawce było już pusto.

A potem rozsiadłem się jeszcze wygodniej. Głowę wypełniły mi szyderstwa. Mocniejsze od najgorszych wyrażeń ze Słownika Maurycego - "Prawica", "Fronda"....
Prawica, Fronda - piękne pojęcia.

Etymologicznie, fronde - to proca, ale myślę, że twórcom portalu chodziło raczej o pewne wydarzenia z historii Francji, o bunt przeciwko władzy posuniętej zbyt daleko. Kiedy to władza królewska stała się zbyt silna (Henryk IV, Ludwik XII, Richelieu, regencja z czasów młodego Ludwika XIV).
A tu... fru fru Fruzia...
Zapyziała Fruzia.pl, odważna zza węgła.
Fronda - proca.
Fruzia z gumki od majtek...




wtorek, 8 lutego 2011

Prawiczka.net

Kiedy słyszę głos zanim jeszcze podniosę słuchawkę, wiem, że dzwoni mój krewki przyjaciel Maurycy.
Wypycham wtedy progeniturę z pokoju i dla wejścia w nastrój przypominam sobie pośpiesznie, jakich to nowych uprzedzeń się nabawiłem.

- No i co, narobili w portki! - wydarł się dzisiaj Maurycy.
- Jak zwykle - odpowiedziałem rutynowo.
Żeby zyskać na czasie i spokojnie przełknąć ostatni kawałek koziego rocamadour, zapytałem jednak, o kogo mu chodzi. Dla pewności.

Chodziło o Prawicę.net - "portal publicystyczny, informacyjny i dyskusyjny", mający reprezentować, "opinie polskiej prawicy". Nie muszę dorzucać, że jeśli wspinałem się tam na stołek swojego konta i wygłaszałem różne opinie, to dlatego, że ten właśnie cytat mnie zwiódł.
Gdyby chociaż sprowadziła mnie na skały jakaś politycznie piękna i jędrna Lorelei...
Tymczasem zaraz po ósmej rano poczta elektroniczna przyniosła mi eleganckie w formie pismo, o treści jakby urzędowej:
Rozpuszczalnik,
Konto użytkownika PN - Rozpuszczalnik - zostało zablokowane.
Administrator PN
Z dopiskiem:
P.S. Pytania proszę kierować na adres admin@prawica.net
No to dla zwięzłości wysłałem potrójny, dobrze odżywiony znak zapytania.
Po czym zająłem się innymi sprawami, dając "Administratorowi PN" szansę powrotu na powierzchnię, po której pływają w swoich kajakach ludzie dobrze wychowani.

Wypada, żebym poinformował czytelnika blogu "Dzwoni do mnie Maurycy", co mogło wydarzyć się w ciągu ostatnich godzin w życiu Administratora PN, oraz co wydarzyło się w moim.

Otóż wczoraj, w poniedziałek 7 lutego 2011 r., napisałem i wystawiłem na światło dzienne tekst "Kto teraz odważy się schylić po mydło?".
Następnie - co mam ostatnio w zwyczaju - opublikowałem artykuł na stronie Prawica.net, w rubryce "Blog" i przez parę godzin tam zaglądałem, żeby się odnieść do ewentualnych komentarzy.
Przypominam, że temat dotyczył prawnych wyczynów dwojga reprezentantów HP (Homoseksualizmu Polskiego), reprentowanych przez radcę prawnego Jacka Ś.
Dosyć prędko liczba czytelników zbliżyła się do czterystu, a z gromady wyłonili się dwaj odważni i zdeterminowani dyskutanci, którzy szerokim łukiem ominęli temat i zabrali się za moją osobę.

Wyznam, że od razu poczułem się w okopach naszej bojowej i zjednoczonej prawicy. Jestem pewien, że Czytelnik nie będzie miał problemu z identyfikacją zapachu, w którym przeważa piżmo, czyli "wydzielina z gruczołów kołoodbytniczych piżmowca", która "po rozpuszczeniu w roztworze alkoholowym nabiera zmysłowego zwierzęcego aromatu".
Jednemu z polemistów nie podobało się moje "samouwielbienie", a drugiemu "wulgaryzmy" Maurycego. Nie wiem, czy moje wyjaśnienia coś dały, bo z racji znalezienia się poza murami portalu, efektu sprawdzić nie mogłem.

Wracam do telefonu.

- Wyjaśnień nie ma trzydziestu pięciu - uporządkował śledztwo Maurycy. - Albo administrator, albo właściciel strony jest pede.
- Maurycy - westchnąłem - jest jeszcze wiele innych hipotez. Być może kancelaria "Vibrator i Spółka" zadzwoniła z pogróżkami i przerażony administrator chciał mnie uratować przed twierdzą, a siebie przed kamieniołami.
- Gówno prawda - odrzucił pomysł Maurycy. - Taki durny, to on nie jest.
- A może - postanowiłem lewitować nad innymi możliwościami, nie omijając okrutnych - a może administrator jest pobożny? Może ślubował czystość za całą Prawicę.net i woła o sole trzeźwiące, kiedy ktoś powie "psiakrew"? A może uważa, że prawicowiec powinien być układny, jakiś taki rozrzedzony...
- ...jak sraczka niemowlęcia zrobionego in vitro - nie powstrzymał się Maurycy.
Udałem, że nie słyszę.

Trzęsło mnie od tych forumowych herosów, którzy nie żałowali kalorii na wzajemne przysrywania... ale kiedy pojawił się temat politycznie niepoprawny, przemykali tchórzliwie, z postawionymi kołnierzami, ukryci w cieniu kapeluszy. Za to, ilekroć temat był "bezpieczny", arena wypełniała się erudytami, każdy z metką Wikipedia.

- Coś mi się wydaje - zauważył Maurycy, jak na złość bez jednego brzydkiego wyrazu - że popularności na tym portalu, to ty już mieć nie będziesz.
- Ale to jest wszystko, co ja dla nich jeszcze mogę zrobić - wrzasnąłem. - Jeśli lemingi zgadzają się na cenzurę obyczajową marki PRL, to niech przynajmniej czegoś się o sobie dowiedzą.
- Nie powiesz mi, że nie ma tam mądrych ludzi i wartościowych pisarzy! - fuknął Maurycy.
- Są. Niektórzy wręcz znakomici. Ale... Maurycy, czy myśmy się przypadkiem nie zamienili, kurwa, rolami? - zdenerwowałem się na pokaz.
- Sprowokowałem cię, żebyś skanalizował emocje. Kto lubi jechać na Sybirek?!
- No to do jutra - zmiękczyłem głos. - Co pijesz?
- Macallan'a. - Ale z umiarem, jak nakazywał ksiądz prefekt.

Aż nagle Maurycy coś sobie przypomniał:
- Rozpuszczalnik, a pamiętasz ty doktora Świętoszka?
- Jasne - przeszukałem bazę danych. - Chirurg. Czasem zapominał się i łaził z rozpiętym rozporkiem.
- He he - ucieszył się Maurycy - on się nigdy nie zapominał. Już prawie na katafalku leżał, jak wyznał, że tak nie lubił swojego nazwiska, że wolał, żeby ludzie o nim mówili świnia niż świętoszek.
Tymczasem świnią Świętoszek nie był. Od biednego koperty nie wziął.

A na koniec przyszło mi do głowy łacińskie Sic transit gloria mundi.
Jak krótka potrafi być droga od Prawica.net do Prawiczka.net.
Wylecieć - to czasem robi dobrze na oczy.