Jednej ze swoich powieści Szwajcar Gottfried Keller nadał tytuł "Kleider machen Leute", co się przekłada na "Strój czyni człowieka". Strój może godność dać i powagę odebrać. Może człowiekowi wyszarpać z wnętrza skrywane intymności, może upiększyć i zeszpecić, może wpłynąć na osobowość, kiedy nadchodzi echo podziwu lub pogardy.
Jednego nie może - zrobić z człowieka kompletnego idioty.
Idiotą lub idiotką trzeba już być.
Na temat sposobu ubierania się zadzwonił do mnie właśnie mój krewki i nieprzebierający w słowach przyjaciel Maurycy.
Przed rozmową nadesłał mi mailowo kilka obrazków.
- Obrazek nr 1 - zarządził, kiedy podniosłem słuchawkę.
Zareagowałem, ale przez wzgląd na Czytelnika i chwilową obecność w pokoju Mme Ropuszczalnik, reakcji tej nie nagłośnię. Ograniczyłem się do zapytania o tytuł.
-Tytuł? - odbrzmiał Maurycy - "Dandys polski Anno Domini 2011".
- Widzę tu ostatnie dumne dwudziestolecie, poczęte w ramach zbiorowego seksu politycznego i chlania wódy w Magdalence - nie zawahałem się naruszyć zasad poprawności politycznej.
- I tu masz, kurwa, niestety rację - melancholijnie potwierdził przyjaciel.
- Ale patrz - jąłem polewać ognisko oliwą - Wolności ślady na wrażliwych twarzach widzę. Wiarę widzę w wartości wyższe, zaufanie do przyszłości widzę, mądrość widzę i patriotyzm. Szlachetność i poczucie narodowych więzi widzę. Zdolność do akcji i pracy u podstaw widzę...
- .. chuja widzę... - przedłużył sekwencję Maurycy.
- A co to? - zapytałem, gdy przyjaciel nadesłał nowy obrazek.
- Wiesz, dzisiaj bym w te ubranka nie wskoczył - zwierzył się Maurycy - ale jaka w nich godność!
- Polskie stroje, polskie zbroje, polska historia - zamyśliłem się.
- Popatrz jeszcze na to - wtargnął do tych moich myśli przyjaciel, z nowym zestawem symboli.
- Bóg, Honor i Ojczyzna. Gdybym to wyrecytował dzisiaj w telewizji - poddałem się nastrojowi - to najpierw usłyszałbym parę polipowatych ochów i achów ze strony klimakteryjnych ciot rewolucji, jak zwykle pozbieranych w kupę do jakiegoś "jury", a potem matołkowaty śmiech publiki. Tej "młodej i wykształconej, z dużych miast".
- Gówniane pokolenia. Co najmniej dwa - pokolenie gówniarzy i nasza generacja, sto razy bardziej winna. Pryszczatym daruję, ale starym nigdy - zawziął się Maurycy.
Usłyszałem charakterystyczny dźwięk z drugiej strony linii, więc nalałem i sobie.
- Popatrz, na marginesie, na tę kretynkę, ona sobie sama zasłania oczy. Ze wstydu pewnie. Kozaczki w środku lata - tym razem ja posłałem Maurycemu aktualny "kanon mody".
- Nie chciałbym być w pobliżu, kiedy z nich wyciągnie spocone łapy - otrząsnęła się słuchawka. - A gdyby tak spróbować wrócić do cywilizacji ludzi białych...
- To znaczy?
- Odnaleźć krawaty i zacząć nosić się poprawnie!
Zabiło mi serce.
- Z krawata sztandar? Oni ubrani jak przedwojenny litwak bałaguła albo inny skrzypek na dachu, z rubachą na spodniach, a my jak ludzie!
- Jak mężczyźni...
- Rap do rynsztoka!
- Graffiti do dworcowego sracza!
- Niech żyje krawat!
- Niech żyje muszka!
Pomyślałem, że licytację filozoficzno-ideologiczną łatwo zacząć. Ale nasza licytacja na tym się skończyła. Jest bowiem czas na wrzask i jest czas na akcję.
- Gdzie ja pochowałem krawaty? - zapytałem żonę.
A kiedy Mme Rozpuszczalnik popędziła do komody, przyszło mi na myśl, że pewnie tym samym pytaniem Maurycy zaskoczył swoją Husię.
Ilu pójdzie za nami?
Krawat - materia lekka.
Ale skutki...