Czasem dzwonię do Rozpuszczalnika.
A on uparł się niektóre rozmowy publikować (coś wspomina o armatach z zatoki Saint-Tropez).
Ostatecznie, dlaczego nie ?!


piątek, 7 grudnia 2012

W kurniku u Lisa (2)





Chociaż "pokłosiowy" program Tomasza Lisa obejrzałem z opóźnieniem, to bez opóźnienia poddałem się pragnieniu spłukania z siebie wrażeń. Było po piątej, więc mogłem płukać z umiarem i na siedząco.

W oczach wciąż miałem widok komisarza politycznego Lisa, nadającego rytm gdakaniu zaproszonych kur oraz obraz hetmana Żebrowskiego z taką miną, jakby pierwszy raz w życiu widział kury wysiadujące lisie jaja.
 
Drobiowy tercet składał się z komediantów Pszoniaka i Olbrychskiego, z dodatkiem Dariusza Jabłońskiego, producenta dzieła filmowego "Pokłosie", o którym Anna Pietraszek powiedziała, że ma wzbudzać w młodych Polakach odrazę do Polaków, a w młodzieży izraelskiej "ma rozbudowywać pokłady panicznego strachu przed Polakami".
 
 

Kura Pszoniak wydała mi się cyniczna i wolna od jakichkolwiek "uprzedzeń" cywilizacyjnych i patriotycznych. 
 
Kura Olbrychski w każdej sprawie przerastała polityka Niesiołowskiego, nie dorastając jednak do męża stanu Palikota. 
 
Robiąca zw kinematografie kura Jabłoński potrząsała równocześnie blond lokami i chomikowym obliczem, żądając ukrócenia języka nienawiści przez wyrwanie go z narodowej paszczy.

- Liczą na masowego barana, któremu wełnę czesze Blumsztajn z Siurakowskim - rozległo się, zanim jeszcze udało mi się poderwać słuchawkę. Który to już raz w moim krewkim przyjacielu Maurycym przyrodzona gwałtowność wzięła górę nad elementarnymi obowiązkami chronologii.
- Co ma pokrycie w rzeczywistości, niestety - wrzuciłem do słuchawki równie niecierpliwie.

Kilkusekundowa cisza została przez nas obu poświęcona kolejnym ministrom edukacji narodowej i tym różnym redaktorom płatnej bibuły papierowej i wizualnej, którzy po Magdalence wspólnie podjęli się nakładania na obywateli kagańca oświaty. Pod powierzchnią tej ciszy aż kłębiło się od sformułowań, których publicznej recytacji ani ja, ani Maurycy nie podjęlibyśmy się, chyba że na mękach.

- Popatrz - jako pierwszy porwał się do lotu Maurycy - przecież żaden z tych baranów nie raczył zauważyć, że gwałtowność protestów przeciwko paskudztwu Pasikowskiego, podobnie jak mało wytworny język internautów, biorą się z bezradności społeczeństwa wobec rządów orkiestry, poruszającej się nad głowami obywateli w pancernym nocniku, pod banderą dobroczyńcy ludzkości Sorosa.
 
Nie mogłem nie dostrzec, że Maurycy zakwalifikował gości Lisa do parzystokopytnych, podczas gdy ja widziałem ich w kategorii "drób domowy". Zastanowił mnie również fakt, że Maurycy wypowiedział się bez językowego kłusownictwa. Moje zdumienie miało mieć jednak żywot muchy w świeżej pajęczynie:
- No bo kurwa - wrócił do równowagi przyjaciel - jak taki Pszoniak może pobekiwać...
- gdakać - zaproponowałem.
- gdakać - zaakceptował kurzą wersję Maurycy - że aktorów amerykańskich nie spotyka żadna krzywda, bez względu na to, kogo poprą w wyborach prezydenckich.
- Pod warunkiem, że obaj kandydaci na kolanach oświadczą się pewnemu bliskowschodniemu państewku, które samo sobie ciągle wydaje się za małe - uzupełniłem z zamiłowania do porządku.
- No bo kurwa - powrócił do sprawdzonego początku zdania przyjaciel - takiemu palantowi powinna się przypomnieć historia Marlona Brando po uwagach na temat władców Hollywood albo przygody Mela Gibsona po nakręceniu "Pasji".
- Co fakt, to kurwa fakt - nie zawahałem się przed sprawieniem retorycznej przyjemności Maurycemu.
 
 
- Gdyby w tych samych Stanach - galopował przyjaciel - na podstawie książki Johna T. Grossa, producent Apfelbaum (d. Jablonsky) wyprodukował, a reżyser Grasshopper (d. Pasikovsky) wyreżyserował film o tym, jak sprawiedliwy Amerykanin z Dakoty, grany przez aktora o nazwisku Rat, jest maltretowany przez zbydlonych farmerów za szukanie śladów egzekucji grupy Indian, dokonanej w stodole przez ich protestanckich przodków przybyłych na Mayflower , to starozakonna krytyka zaplułaby się od pochwał, a film miałby główną nagrodę w Cannes. Mimo że biały Amerykanin pukałby się w czoło. Ale taki film mógłby ujść bezkarnie dlatego, że Indianie żyją na folklorystycznym marginesie i nie wtrącają się do władzy.
Sam nie wiem, kiedy zacząłem unosić się z fotela i zapinać guziki nieistniejącej marynarki. 
 
- I patrz kurwa - ciągnął bezlitosną konkluzję Maurycy - w Polsce starozakonna krytyka również zapluwa się od pochwał, a Złota Palma w Cannes wydaje się bardziej pewna, niż Grand Prix za jakiś ewentualny "Dyskretny urok księdza pedofila".
- A nasz naród - wpiłem się ze swojej strony zębami w wykładaną przez przyjaciela prawdę - nie chce zauważyć, że Polską również Indianie nie trzęsą!
- Indianie nie żądają od nas miliardów dolarów! - krzyknął Maurycy.
- I nie występują masowo o nasze paszporty - przekrzyczałem Maurycyego.
- I nie chcą wracać milionami do Indianopolonii! - przekrzyczał Maurycy nas obu.
- Niewdzięczny i niedelikatny z nas naród - wydarliśmy się jednocześnie.
- I wredny - odpowiedziało nam echo na linii.
- I to jak wredny! - odkrzyczeliśmy echu.


Wyłączyliśmy się jednocześnie. 




A ja, od nowa w fotelu, pomyślałem sobie, że trzeba będzie pozbyć się z domu odziedziczonego po teściowej kołnierza z lisa. 
Telewidzowi jest mniej do śmiechu - swojego Lisa odziedziczył po PRL. 
I nie dość, że ten Lis mu wyżera kury, to jeszcze każe sobie za to słono płacić.

niedziela, 11 listopada 2012

Zredukowane uzębienie antify

Mniej więcej w południe siedziałem sobie w zadumie nad powagą sytuacji. Oto jest niedziela, 11 listopada, i wiem, że siły międzynarodowego humanizmu jeszcze raz wystąpią przeciwko odradzającemu się faszyzmowi, który, jak to ocenia nr 1 intelektu galaktycznego, Kazimiera Szczuka, już prześladuje ludzi chociaż "przeciętnego obywatela to jeszcze nie boli".

Spoczywam tak na siedzeniu nie bez poczucia wstydu - bo kiedy ja tak wciąż będę pozostawał w bezruchu, oni nie zawahają się dać z siebie wszystko. Głównie dla nowojorskiej lewicy bankowej, ale nie tylko - w kraju jest też co robić i zarobić.


 
Kto chce, niech zerknie w ich jasne oblicza, przemawiające swoją otwartością z fotografii. Swoją uczciwością czystą jak woda z socjalistycznej cukrowni. 
A kiedy już napatrzy się na fotografię, niech amator przeniesie wzrok na plakat tak zwanego Marszu Niepodległości i pozwoli wciągnąć nozdrzom odór faszyzmu. Faszyzmu w jego skrajnej postaci, znanej czytelnikom Gazety Wyborczej jako "patriotyzm".
 
 

Już miałem sięgnąć po kwadratową butelkę, kiedy zadzwoniło. Hardo i twardo.
- Cześć Maurycy - wystartowałem, żeby nie dać krewkiemu przyjacielowi okazji do lekceważenia mojej osoby przez brak najmniejszego pytania o to, jak mi leci i czy moja żona dobrze dzisiaj spała.
- To ja, Husia - usłyszałem.
Pomyliłem się więc tylko co do osoby.
- Miło cię słyszeć - zadeklarowałem bez radosnego wykrzyknika na końcu. - Wszystko w porządku?
- Niezupełnie.
- Nie mów! - zainteresowałem się szczegółowiej i jąłem manipulować butelką ze świadomością, że zagęszczona rzeczywistość poważnie mi to za chwilę utrudni.
- On córeczki nastawia przeciw babci, a babci wybił zęby.

Czytelnikowi, który dostał się na mój blog ostatnio, muszę wyjaśnić o kogo chodzi. A chodzi o teściową Maurycego, nazywaną przez niego pieszczotliwie Jebcią. Niewiasta owa tak się w 68 roku przejęła postacią i myślą Daniela Cohn-Bendita, że najpierw zafundowała Husi nieznanego ojca, a potem, po porodzie w jakimś stadzie hipisów, straciła dla niej zainteresowanie. Zainteresowanie to odzyskała dopiero po latach, kiedy wychowana u Sióstr Bosych Husia była już od kilku lat żoną Maurycego, a po podwórku biegały dwie latorośle płci żeńskiej. 
Teraz, kiedy dziewczynki podrosły, babcia dzieli czas między chaotyczne zygzaki seksualne, działalność feministyczną, udział w antifach, łażenie po ulicach ilekroć łazi Seweryn Blumsztajn, lekturę Tygodnika Powszechnego, a psucie dziewczynek lekturą żywota św.Jana-Tomasza Grossa i jego dzieł.

Że Maurycy nastawia córeczki przeciw starej dżumie (ciekawe, nawet nie wiem, jak ona ma na imię), to mnie nie zdziwiło - natychmiast więc odniosłem się do informacji o wyższej intensywności dramatycznej.
- Wybił Jebci, pardon, babci zęby?
- Dwa albo trzy - wyszlochała Husia.
- Daj mi tę słuchawkę - usłyszałem głos Maurycego w akompaniamencie dźwięku, jaki mógłby pochodzić z imponującego stanika kobiety spłakanej i maltretowanej.
- Podobno wybiłeś zęby Marii Czuba... - raz jeszcze podjąłem nieprzytomną próbę uprzedzenia braku pytań grzecznościowych.
W dodatku z lapsusem, za który musiałbym Marię Cz. przeprosić, gdybym nieodpowiedzialnie dokończył jej nazwiska.
- Słuchaj stary - rozpoczął nadawanie Maurycy - ja tu rano widzę na internecie jakieś pierdolenie w bambus; już myślałem, że to Kuba, a to Kazimiera, no ta-jak-jej-tam, kiedy słyszę, jak stara namawia moje dziewuchy na antifę. Sama już w koszulce z pokreśloną swastyką i jakimś ścierwem w rodzaju Guevary. Jak ponownie otworzyła japę, stwierdziłem, że jej szczęka jeszcze pływa na nocnym stoliku.
- O kurwa! - zacząłem radosne zgadywanie w narzeczu przyjaciela.
- Tak jest - podchwycił Maurycy. - Poleciałem do jej pokoju, zrzuciłem buta i przyjebałem w szklankę. Nie zdążyłem policzyć pustych zębodołów, bo stara rozdarła się, jakby ją ktoś pomówił o cnotę i poleciała na policję.
- Pewnie ją wyśmiali.
- W każdym razie kibitka na Sybir po mnie nie zajechała. Ale lepiej - widziałem potem w tv, już nie pamiętam w której, jak Jebula wyła do kamery, "że ją pobiła narodowa bojówka".
- Że ja to przegapiłem!
- Mam coś jednak dla ciebie. Wystukałem w guglu "femme moche édentée" i znalazłem to, co ci właśnie wysyłam. Jeden w jeden. Nie dam tylko głowy za liczbę siekaczy.

"No to nara" jeszcze usłyszałem i dźwięki przestały się ze słuchawki sypać.
Zakłębiło mi się w głowie. Maurycy imponował mi od dawna jako ktoś zdolny zrobić rzeczy słuszne bez względu na konsekwencje. Ja sam może bym się nieraz zatrzymał i zastanowił. A faktem jest, że medytacja nie zawsze dobrze robi, gdy sprawa jest oczywista.










Przyjrzałem się "fotografii" Jebci i zrobiło mi się lepiej.
Nawet, jeśli jej niekompletne uzębienie zostanie przez reżimową telewizję użyte przeciw ludziom uczciwym.
Tak już jest, że poddajemy się czasem emocji, a rachunek wystawiamy prawdzie.

Zdecydowałem się wznieść toast za sprawiedliwość.
I wzniosłem.

poniedziałek, 15 października 2012

Czy kot koszerny jest czy trefny?


Kiedy zadzwonił Maurycy, odniosłem wrażenie, że nie jest sam. Zza jego hipotetycznych pleców dobiegał trudny do zidentyfikowania, chrapliwy oddech.
Co się za chwilę potwierdziło, bo mój krewki przyjaciel, zaraz po krótkim pytaniu pro forma o zdrowie rodziny, odgadł mój niepokój i wyjaśnił, że właśnie wpadł do niego Jurek Wkurzak z pewnym problemem: "zarówno osobistym jak i jeszcze bardziej publicznym niż dom publiczny".


Sprawdziłem, czy za moimi z kolei plecami nie kryje się progenitura i przeszedłem na nasłuch.
- Gówniarz Wkurzaka, jak mu tam dla uproszczenia, Dżessika, ...  
- Pierdul się ! - wkurzył się głos Wkurzaka - on Brajan się nazywa, a jego siostra nie Dżessika, tylko Andżelika.
- No i ten Brajan, jak dobrze pójdzie, załapie rok poprawczaka, a jego tatuś pojedzie karnie na naprawę dróg w Afganistanie.
- O kurwa ! - dobiegło z drugiego planu, który to plan jakby przesunął się w stronę słuchawki.
Postanowiłem nie przerywać głupimi pytaniami.
- Wiedziałem, że to ciebie zainteresuje, Rozpuszczalnik - nie zraził się moim milczeniem Maurycy. - Otóż mały Brajanek powiesił kota sąsiadki za tylne łapy i poderżnął mu gardło.
- I kot tego nie wytrzymał - wyrwało mi się i durnowato i niestosownie.
- Według Jurka, kastrat był z kota, ale oprócz tłuszczu na pięć kilo, muskułów miał na cztery, więc przed zgonem podarł skórę na Brajanku aż trzeba było zszywać.
- Kocham koty - wyrwało mi się, dla odmiany mądrze i stosownie.
- Sąsiadka poleciała na policję, no i Wkurzak musiał szukać odwokata.
- Na jego miejscu zatrudniłbym ze trzech - pozwoliłem sobie na pierwszą ekspertyzę.
- Ale najpierw zerżnąłem dupę smarkowi - podłączył się do konwersacji Wkurzak. - To wtedy ten chujek poleciał na "telefon zaufania 116-111" i teraz będę musiał sprzedać nowy rower, żeby mieć na papugę.
- Ścierwo masońskie i brukselskie chce nas do reszty pozbawić środków wychowczych - wzruszył się Maurycy. - Najpierw się zgłosił adwokat z firmy "Rappaport, Apfelbaum, Jabłoński" i zagwarantował, że ściągnie skórę z sąsiadki za, cytuję, "podrapanie dziecka kotem".
- Jak się wyraził, ściągnie za połowę wartości tej skóry. Z mety wywaliłem skurwysyna, bo człowiek jestem - dorzucił swoje résumé Wkurzak.
- A potem zgłosił się adwokat Wyrwicz-Zaporoski - nie dał sobie odebrać monopolu na narrację Maurycy - i właśnie w sprawie jego linii obrony chcemy zasięgnąć twojej opinii.


Zbliżała się piąta po południu i mogłem zwrócić się do kwadratowej butelki o przykrycie dna szklanki (zawsze bez lodu i innych popularnych ostatnio świństw).

- Linia obrony mecenasa Wyrwicza-Zaporoskiego jest następująca - na całym świecie, w identyczny sposób, mordowane są codziennie miliony zwierząt większych od kota i o podobnej inteligencji. Mam na myśli głównie woły i barany.
- Co do tej "podobnej inteligencji" zgłaszam obiekcję - nie wytrzymałem.
- Jeśli więc Brajan, to dziecko - kontynuował w imieniu mecenasa niezbity z tropu ani z nóg przyjaciel  - przez przypadek zapoznało się na internecie z techniką mordowania zwierząt zgodnie ze starozakonnym prawem Halacha i islamskimi wymogami halal, to jak to dziecko miało uniknąć naśladownictwa.
- Jeżeli więc ten niewinny Brajanek - przystąpiłem do drugiego etapu ekspertyzy - miałby być skazany w oparciu o kulawe prawo, ślepe wobec tych, co mordują masowo, a okrutne w stosunku do przedsiębiorczego Brajanka... ale, ale uwaga, jest jeden słaby punkt. Żydzi i muzułmanie zabijają, żeby jeść, a Brajan...
- … a Brajanek też - wydarł się Jurek Wkurzak. Tak głośno, że pewnie wyrwał z rąk Maurycego słuchawkę. - Mecenas poradził, no to wykopaliśmy kota, zaprosili świadków i zeżarliśmy go w potrawce. Do ostatniej kosteczki, kurwa. Do ostatniego wąsa.
Zemdliło mnie.
Sprawdziłem, czy nic nie mruczy u mnie pod stołem i od nowa zająłem się kwadratową butelką. Z umiarkowaniem.

- Ja wam powiem tak - odważyłem się zająć ostateczne stanowisko. - Albo w całym świecie formalnie zabroni się halalowych i koszernych okrucieństw (14 - 20 minut męki z zachowaniem świadomości), albo proceder będzie trwał. W drugim przypadku sąd będzie musiał logicznie ograniczyć się do reprymendy. W pierwszym jednak, Brajan beknie i będzie to cena zmiany stosunku świata do archaicznego procederu uprawianego przez dwie religie, które w pewnych aspektach nigdy nie opuściły pustyni z czasów przedlodówkowych.
- No i niech kurwa będzie - zaskoczył mnie i Maurycego Wkurzak. - Mogę w więźniu dziecko zastąpić. Tylko muszę mieć celę bez typów głosujących na Palikota.
- Możesz trzymać w spodniach pokrywkę z garnka - ulitował się Maurycy. - Przy dupie, naturalnie.
- A jakby pan, panie Wkurzak - ulitowałem się i ja - uznał się, zgodnie z gender studies i przykładem Grodzkiej, za kobitkę, to może by pana wsadzono do celi z kobitkami.
- A jak trafi na lesbijki ? - nadwątlił moje rozumowanie Maurycy.
- A co one mogą mi zrobić ? - rozjaśnił się Wkurzak.


Nie taki ten Wkurzak głupi.
Co do mnie, to jeśli przyjdzie mi zawrzeć jakąś nieprzewidzianą i niepożądaną znajomość z tą, jak jej tam - Temidą, to zwrócę się do mecenasa Wyrwicza-Zaporoskiego.
Na sto procent.




Post scriptum
 






 
 


Koszer: Dopuszczone do spożywania jest mięso zwierząt posiadających "rozszczepione kopyto" i przeżuwających, stworzeń wodnych posiadających płetwy i łuski, niektórych gatunków szarańczy.
( Tę informację zamieszczam do wiadomości tych kotów, które nie mają płetw ani łusek.)

R.


niedziela, 20 maja 2012

Niezupełnie stosowna aluzja do palikociej apostazji




Siedzieliśmy przy piwie z Maurycym, kiedy rozeszła się wiadomość o wstrząsającym akcie apostazji. W roli apostaty miał wystąpić światowej sławy mąż stanu Palikot Janusz.

Spojrzałem na przyjaciela, a ten obojętnie splunął w rabatkę.
I byłoby się na tym skończyło, gdyby nie nawinął się Jurek Wkurzak. Wściekłbym się, gdyby on również napluł w bratki, ponieważ mam do nich od dzieciństwa rodzaj sentymentalnego przywiązania - kwiatki te, nie tracąc nic na przyrodzonej skromności, umieją śmiać się do życia jak żadne inne, wliczając lewkonie i żonkile.

Z tym większą ulgą przyjąłem Wkurzakową zapowiedź anegdoty à propos. Uprzedzam, że dosłuchałem jej do końca i że za chwilę zacytuję ją w pełnym brzmieniu. Niech osoby ograniczające się w życiu do zaakceptowanej przez krakowską kurię listy brzydkich wyrazów, z najbrzydszym w postaci "motyla noga", podążą gdzieś w dal, najlepiej za jakimś moralnie strawnym linkiem.
  
Zdarzyło się oto, według Wkurzaka, że po długotrwałych zalotach ze strony samca mrówki, pewna słonica zdecydowała się mu oddać. Do aktu seksualnego doszło po kwadransie mrówczej wspinaczki. Po dalszej godzinie właścicielka trąby i grubej skóry jęła się niecierpliwić, potrząsać zadkiem i zadawać niezręczne pytania w rodzaju "E, ty tam z tyłu, czy ty masz zamiar kończyć, bo ja i tak nic nie czuję?".
Ponieważ nie ma na tym świecie mężczyzny zdolnego wytrzymać podobne upokorzenie, więc i w mrówce się zagotowało, i jak ona nie ryknie: "Stój kurwo, bo na śmierć zajebię!".

Na tych słowach Wkurzak urwał i widząc brak reakcji z naszej strony zdenerwował się i rozpiął pod szyją koszulkę polo. Popatrzył to na na mnie, to na Maurycego, dwukrotnie zapytał "Aluzju poniał?", po czym sam nie tylko zamilkł, ale nawet sobie poszedł.





Bo też co mieliśmy mu powiedzieć?
Że anegdota doskonale oddała proporcję między palikocią deklaracją a Instytucją?
Że nie takich gierojów Kościół polewał z węża dla otrzeźwienia?
Że historyjka była, być może, trochę przeseksualizowana?
Że Kościół to nie słonica, a brzydkie wyrazy należało zostawić na wycieraczce przed sawanną?

Z drugiej strony, może to i lepiej, że Wkurzak sobie w porę poszedł.
Bo co racji miał, to miał.

czwartek, 22 marca 2012

Jak kobieta mądra, to mądra, ale jak baba durna - to durna do kwadratu




Upierając się przy tym stwierdzeniu, niewiele ryzykuję - czytelniczki moich felietonów są bez wyjątku mądre.
Mój krewki przyjaciel Maurycy ma w nawiązaniu do tytułowej kwestii kilka formuł. Nie ośmielę się zacytować żadnej, ale przypomnę, że kilka lat temu, doprowadzony do rozpaczy lekturą niewieścich wypowiedzi na swoim forum, wystąpił z wnioskiem, żeby każda białogłowa, do której pasuje "Litania ku czci P.T. Matrony Krakowskiej" Boya-Żeleńskiego, była uduszona, albo chociaż przechowywana w izolatce wyposażonej w druty i kłębek wełny.
Teraz, kiedy nie sposób otworzyć telewizor, żeby nie ujrzeć co najmniej jednej baby plotącej jak Piekarska na mękach, pewny byłem, że Maurycy nie wytrzyma.
No i nie wytrzymał. Wielokrotnie zresztą - tyle że, w związku z łatwym i niekontrolowanym dostępem córek do internetu, zakazał mi publikacji swoich myśli.
Po wczorajszej rozmowie, postanowiłem jednak ujawnić pewien list i pewną listę, zwłaszcza że jedno i drugie wyszło z ust i spod pióra Jurka Wkurzaka.
Relację z rozmowy z Maurycym utrzymam w czasie teraźniejszym, tak jak się odbyła.

- Pamiętasz Jurka Wkurzaka?.
- Dobry wieczór! - odpowiadam.
- Nie chcesz chyba, żebym tracił czas na grzeczności i pytał o zdrowie żony i inne tam duperele! - wybucha słuchawka, zaskoczona zapewne przez moje zniecierpliwienie, które z nudów przebrało się za perfidię.
- Moja żona ma się dobrze - gaszę pożar, nie zstępując o więcej niż o jeden stopień na schodach naszej starej przyjaźni. - No i co ten Wkurzak?
- Wkurzak przysłał mi maila z listem baby do synalka - przechodzi do porządku dziennego nad moją nielojalnością Maurycy. - I uparł się, żebym zgadł, który potwór to wypracowanie napisał. Miał się nawet założyć ze szwagrem, że odgadnę. A ja mam kłopot, bo każde nazwisko pasuje.
- Co to za lista? - zaciekawiam się.
- Środa i inne. Podam ci później. Najpierw przeczytam, a ty spróbuj zatonąć w mądrości.
- Poczekaj, tylko coś sobie naleję.
Nalewam i słyszę brzęk szkła z drugiej strony.
A potem głos przyjaciela:

Piszę do ciebie kilka słów, żebyś wiedział, że do ciebie piszę. Jeśli otrzymałeś ten list, to znaczy, że doszedł. Jeśli nie doszedł, to daj mi znać, a wyślę ci go ponownie. Będę pisała ten list wolno, bo wiem, że ty szybko nie czytasz.

Ostatnio tatuś przeczytał wyniki ankiety, z której wynika, że do większości wypadków dochodzi o kilka kilometrów od domu, w związku z czym dokonaliśmy przeprowadzki trochę dalej.

Nowy dom jest super - mamy w nim maszynę do prania, ale nie potrafię powiedzieć czy ona właściwie działa. Wsadziłam do niej bieliznę, pociągnęłam za łańcuszek i wszystko zniknęło. Szukam teraz instrukcji obsługi.

Pogoda nie jest tu taka zła. W ubiegłym tygodniu padało tylko dwa razy. Raz przez trzy dni, a raz przez cztery.

Jeśli chodzi o płaszcz, to wujek Piotrek powiedział, że jeśli go wyślę razem z ciężkimi guzikami, to opłata będzie wysoka. No to odcięłam guziki i wsadziłam je do kieszeni.

Tatuś znalazł pracę i ma pod sobą 500 osób. Kosi trawę na cmentarzu.

Twoja siostra Julcia wyszła za mąż i czeka na radosne wydarzenie. Nie znamy jednak płci dziecka, czyli nie mogę ci jeszcze powiedzieć, czy będziesz wujkiem czy ciotką. Jeśli to będzie dziewczynka, to Julcia chce ją nazwać tak jak mnie. Dla mnie to będzie trochę dziwne wołać na jej córeczkę "mamusiu".

Twój brat Jasio miał poważny kłopot. Zamknął samochód i zostawił klucze w środku. Po zapasowe klucze musiał na piechotę wrócić do domu i dopiero wtedy wyciągnął nas z samochodu.

Jeśli będziesz miał okazję widzieć kuzynkę Monikę, to przekaż jej moje pozdrowienia. Jeśli jej nie spotkasz, to nie pozdrawiaj.

Mamusia

PS: Chciałam ci wysłać trochę pieniędzy, ale niestety zakleiłam już kopertę.

- A teraz Wkurzakowa lista potencjalnych autorek - nie daje mi czasu na spokojne przeżywaniu wzruszającego tekstu Maurycy. - Nowicka Wanda, Środa Magdalena, Grodzka Anna, Szynszyl Joanna, Szczuka Kazimiera, Doda, Biedroń Robert,...
- Dosyć - wołam. - Wiem wszystko.
- I jeszcze 20 nazwisk...
- Zanim ci podam źródło śmisznego tekstu, krótki komentarz: Mąż Nowickiej trawy nie kosi. A zresztą tego męża nie ma. Córka Środy nie nazywa się Julcia. Z tego co wiem, Anna Grodzka nie rodziła i nie będzie. Szynszyl nazywa się Senyszyn, a na dzieci jest za młoda. Szczuka sprawia wrażenie czekającej na partenogenezę, czego w każdym razie życzę wszystkim jej męskim znajomym. Doda - najiteligentniejsza z nich wszystkich - nie potrafi pisać wolno. Co do Biedronia, to powiedz Wkurzakowi, żeby go wygumował, bo jak nie, to Palikot go podrapie, a sędzia wyśle do męskiej celi. A tak naprawdę, to ktoś przetłumaczył na polski tekścik Une blonde écrit à son fils, wędrujący po francuskim internecie od nie wiem kiedy.
- Ale jak to kurwa wpada w głębokość intelektualnego nurtu obupłciowych uczestniczek wszelkiej Manify i każdej debaty w telewizorni! - zdumiewa się i entuzjazmuje Maurycy. - A że jak zwykle chodzi o blondynki, to nic dziwnego.
- Akurat żeby tę mechanikę pojąć, wystarczy przyjrzeć się brunetkom! - podsumowuję.


sobota, 21 stycznia 2012

Jaja po wiedeńsku, jajniki po krakowsku



- Mocak - zapowiada słuchawka i czeka.
- Co za "macak"? - szukam sobie krzesła. - Kto, kogo, gdzie?
- Nie "macak", tylko MOCAK, Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie - informuje mnie mój krewki przyjaciel Maurycy. Bez najmniejszego ozdobnika.
Robi się poważnie.
- Niech tam! - kwituję MOCAK. Z wypracowanym w ciągu lat lekceważeniem dla trzech czwartych sztuki współczesnej.
- O Brusie słyszał? - pyta przyjaciel.
- Więcej o Brusowej. Jak jej było... prokurator Helena Wolińska...
- Dokładniej Fajga Mindla Danielak, ale nie o nią ani o jej mężulka chodzi, tylko o tego Brusa, co - jeśli wierzyć Bibule - uprawia przy świetle dziennym "akcjonizm wiedeński".
Przeszukuję pamięć i wobec porażki wysyłam Maurycemu zainteresowane chrząknięcie. 

- Günter Brus potrafi na przykład publicznie szczać do szklanki i pić.
- To mu na to ortodoksi pozwalają w Izraelu?
- W jakim Izraelu! - podskakuje słuchawka. - Brus to Austriak.
- Skąd wiadomo, że Austriak?
- Bo jak przed widzami wali konia i rzyga, to śpiewa austriacki hymn narodowy.
- Kiedyś by go powieszono. A teraz każdy naród ma to, na co zasługuje. A co jeszcze ptaszek wyprawia?
- Ptaszek? Ptaszka wystawia. A poza tym smaruje się w towarzystwie gównem!
- Nieźle ta sztuka musi śmierdzieć - wskakuję w skórę krytyka sztuki współczesnej.
- Za to pecunia, kurwa, non olet - z lekka modernizuje przyjaciel znaną opinię Wespazjana.



Maurycy myśli pewnie o bezzapachowych pieniądzach, bo zapada kilkusekundowa cisza. Korzystam z przerwy i formułuję pytanie: "Stary, a po cholerę ty mi zawracasz głowę gównem jakiegoś Brusa?".
- Bo Jurek Wkurzak dowiedział się od żony, która
jest piśmienna i oczytana, że ten MACAK z Krakowa...
- MOCAK - teraz ja koryguję szyld muzeum...
- ... że ten MOCAK od listopada wabi klientelę na wystawę "Przeciwny biegun społeczeństwa". Na Youtube widać co za menażeria tam łazi...
- OK, i co?
- Otóż Jurek Wkurzak doznał olśnienia i jest gotów osobiście srać na Brusa, żeby artysta podczas każdego swojego performance mógł poświęcić rozmazywaniu 100 procent sił artystycznych i fizycznych. Chce tylko 200 € za wyst
ęp. No to pomyślałem, że ty, ze swoim arystokratycznym nazwiskiem Rozpuszczalnik, sroce spod spódnicy nie wypadłeś i mógłbyś się w Krakowie zakręcić, żeby Jurek do Brusa dotarł. Żona Wkurzaka siedzi nocami na internecie i mówi, że teraz w Krakowie im lepsze nazwisko, tym większe palantino.
- Palatino jest w Rzymie - wrzucam i słyszę, że nie chodzi o Monte Palatino, tylko o palantino, termin pochodzący od palanta.
- Certo certo - nie wiadomo dlaczego reaguję włoszczyzną.

Po czym sucho odmawiam.
- Tak też myślałem - nie upiera się Maurycy i informuje, że musiał się do mnie zwrócić, bo obiecał to Wkurzakowi, "który przecież nie tylko postawił mu butelkę ginu Bombay Sapphire, ale rycersko wziął udział".

* * *



 


Maurycy stawia ostatnią kropkę, a ja dumam nad przyniesioną mi przez GOOGLE nowiną, że dyrektorem Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie (MOCAK, od ang. Museum of Contemporary Art in Kraków) jest Maria Anna Potocka.

"Maria Anna Potocka, z domu Socha" - powtarzam i przychodzi mi myśl lekkopółśrednie pytanie, czy do tej wystawy by doszło, gdyby było odwrotnie.
Qui sait.

A co do miasta...
Tak, jak nie od razu stary Kraków zbudowano, tak pewnie nie od razu nowy Kraków padnie.