Czasem dzwonię do Rozpuszczalnika.
A on uparł się niektóre rozmowy publikować (coś wspomina o armatach z zatoki Saint-Tropez).
Ostatecznie, dlaczego nie ?!


wtorek, 25 maja 2010

Krótka historia muzyki nowojorskiej

 
Dzwoni do mnie mój krewki przyjaciel Maurycy i z miejsca mnie niepokoi.
- Co robisz, kiedy ja tu do ciebie dzwonię telefonem? - pyta kategorycznie.

- Pracuję na komputerze - zeznaję bezwstydnie. - Na swoim.
- A kto do tego komputera wymyślił nuty?
Czas na obronę, choćby słabą.
- Nuty? Abraham Nutman z Białegostoku - deklaruję.
- Żebyś wiedział. Tylko, że jemu nie było Abraham, tylko Abram.
- Nie da się ukryć - zgadzam się taktycznie. - To ten Nutman, który Beethovenowi pisał.
- Ludwikowi van Beethovenowi.
- No chyba nie psu z Hollywood.
- Aj - krzywi się telefon. - Ty wszystko mieszasz. Beethoven sam sobie swoje kawałki napisał, kiedy jeszcze mieszkał w shtetlu. A Nutman wymyślił nuty dla Mozarta. A potem żona mu to do kołyski śpiewała. Z jego Yiddishe Mame.
- Żona miała na imię Noemi? - ryzykuję bez ryzyka.
- Tak jest - potwierdza Maurycy. - Ale jak wypadł coroczny pogrom, to jej to zmienili na Doremi.
- Na Doremi... - gubię się trochę.
- Teraz wiesz, że nie wiesz - tryumfuje Maurycy. - I tak Noemi Nutman ze shtetla zrobiła się Doremi Fasola z Nowego Jorku. Teraz każdy gówniarz śpiewa do-re-mi i tak dalej. A ile oktaw ma twoja klawiatura?
- Z piętnaście będzie - zgłaszam. - Mysz je pilnuje.

Zaczyna przedłużać się cisza.
- Kurwa! - nadbiega komunikat.
Marna kurwa. Bez wyrazu i zachęty.
- A co tak, mniej więcej ?... - bąkam.

- Słuchałem przed chwilą radia France Inter - mówi Maurycy - i co słyszę? Zapowiadają Octet Sirba i koncert "Od shtetla do Nowego Jorku". Pomyślałem, że jakieś Biuro Podróży poda adresy tanich sklepów, a tu słyszę muzykę.
- Coś mi to mówi - wychodzę na prowadzenie. - Szef grupy nazywa się Jankiel. Czy to nie Mickiewicz robił mu recenzję w Disco Dziady?

- Kurwa - nie podejmuje klimatu przyjaciel. - ty sobie posłuchaj na internecie tę shtetlową music. Ja do tej pory myślałem, że jest coś takiego, jak muzyka cygańska, węgierska, rumuńska, ukraińska, dumki, czardasze, a tu się okazuje, że wystarczyło tysiąc lat temu zrobić studio nagrań w shtetlu i cała reszta Galicji mogła była sobie odpocząć. Jeszcze tylko brakuje, żeby z Cyganów tantiemy zaczęli dzisiaj ściągać.
- Posłucham - obiecuję. - A poza tym?
- Hartmana widziałem. I słyszałem.
- Na Polonii? U Pospieszalskiego? Jeszcze mi jego widok przed uszami lata.
- A film "Lejdis"? - podgrzewa Maurycy.
- Widziałem, kurwa - odpowiadam.
- Mnie to wczoraj Husia do domu przywlokła. To częściowo obejrzałem - relacjonuje przyjaciel. - A propos, mam wrażenie, że robisz się, kurwa, ordynarny.
- Ty, to gówno podobno widziało trzy i pół miliona Polaków - skręcam kierownicę w stronę liczb.
- No, a w partii za Gierka było tylko trzy miliony - analizuje rozmówca. - Mam nadzieję, że nie spadnie na nich za karę jakaś susza.
- Czy inna stonka ziemniaczana - taktownie ustawiam się plecami do aktualnych zjawisk atmosferycznych.
- Czy inne robactwo telewizyjne - zgadza się Maurycy. - To posłuchaj, kurwa.
- Posłucham.

Posłuchałem. Tutaj:

Ludzie, tu jest wszystko, co ktokolwiek kiedykolwiek wymyślił na wschód od Wisły i na południe od Bałtyku. Nawet Marka Grechutę da się usłyszeć.
A może tak się tylko Maurycemu wydaje?
I mnie...