Czasem dzwonię do Rozpuszczalnika.
A on uparł się niektóre rozmowy publikować (coś wspomina o armatach z zatoki Saint-Tropez).
Ostatecznie, dlaczego nie ?!


niedziela, 27 stycznia 2013

W kurniku u Lisa (3)

  
  



 
      Zadać mi pytanie, dlaczego od czasu do czasu zajmuję się politycznym ssakiem z rodziny psowatych, pod nazwą Lis, nie byłoby łatwo, ponieważ zainstalowałem w blogu szlaban na komentarze. Odpowiadanie na pytania i zarzuty jest niemiłosiernie czasochłonne, a reagowanie na pochlebstwa jest dla mężczyzny równie bezpieczne, jak łażenie nago po dzielnicy Marais w Paryżu.

Gdyby jednak komuś udało się to pytanie zadać, mógłbym skorzystać ze starozakonnych doświadczeń i odpowiedzieć na pytanie pytaniem. Choćby takim: ile przekleństw zdążył ten ktoś od początku byle lisiego programu wypowiedzieć, zanim żona nie wypchnęła dzieci z pokoju, a sama wróciła, żeby odświeżyć słownictwo.
Kiedy 7 stycznia zajrzałem do kurnika, leciał w nim show pod hasłem "sprzeciwu środowisk kościelnych wobec przyjęcia przez Polskę konwencji ds. przeciwdziałania przemocy wobec kobiet". Spektakl jak zwykle zaczął się od strojenia min - Lis puszył się to z profilu, to en face, i objawiał wobec siebie samego ten rodzaj podziwu, jaki praprawnuk rabina i autor wezwania "1/3 PL chce głosować na PiS! Głupi Polak po szkodzie a po prawdzie i przed szkodą głupi. Tusku, k.. a, zrób coś! Obiecaj ludziom lody albo co." skierował pod adresem korzennej autorki spostrzeżenia "Niestety, najbardziej chwytliwy z tego okazał się slogan o cywilizacji śmierci. Pochodzi on z najbardziej ponurego, reakcyjnego katolicyzmu, który wytoczył wojnę nowoczesności, ukształtowanej głównie przez chrześcijaństwo reformowane, za to, że wytrąciła mu władzę z ręki.". Mam naturalnie na myśli prof. Jana Hartmana i pracowniczkę naukową Agatę Bielik-Robson. Z przyjemnością dodam, że nie zdobywają się oni na swoje mądrości za moje pieniądze, ponieważ płacę podatki gdzie indziej.
 
Ja tu bla-bla, a obiecany Hartmanowy podziw przestępuje z nogi na nogę:
 
Babsko przeczytało wszystkie książki świata, zna języki, matematykę, fizykę, gra na gitarze i pianinie, jeździ po świecie, jest sławna jak jakaś komediantka, profesoruje sobie w Polsce i w Anglii, popija winko, a każda kolejna jej książka jest lepsza od poprzedniej. Ma na każdy temat sąd oryginalny i głęboki, jej życie jest kolorowe jak koszule Cejrowskiego, a sznur efebów ciągnie się za nią jak dymek z papierosa od trzydziestu lat.

I co? 
Czy nie można by tego przełożyć z naszego na polski i w całości dopasować do Tomasza Lisa, kiedy ten, niczym Mussolini jaki, mierzy wzrokiem obiektyw, a przez zamknięte usta sączy komplet własnych satysfakcji?
Wróćmy jednak do 7 stycznia, i to tym szybciej, że za chwilę zadzwoni mój krewki przyjaciel Maurycy.
Dwie kury zwróciły na siebie moją uwagę - jedna, bo po jej wypowiedziach uczucia jęły mi się obijać między ścianą aprobaty a murem irytacji, a druga - bo nie urodził się człowiek, któremu ta kura byłaby obojętna.
Pierwszy Gallus gallus domesticus, to był o. Paweł Gużyński, "przeor klasztoru oo. Dominikanów w Łodzi, specjalista od teologii liturgii, były piłkarz Elany Toruń i zagorzały kibic Juventusu Turyn". Chętnie uwierzę autorom strony religia.tv, że "jest w zakonie uważany za niepokornego ducha, że jest autorem roztropnego określenia sakralizacja głupoty i że lubi wsadzać kij w mrowisko." Kiedy jednak mrowisko nazywa się Episkopat, wsadzanie kija powinno być ostrożne i nie zachodzić w byle towarzystwie. Czyż nie powiada mędrzec pański z okolic Walhalli, że man kann springen, singen, tanzen // aber nicht mit den zasrancen"?

Druga kura, z metką "Kazimiera Szczuka", sprawiła, że Maurycy 10 razy stuknął w klawiaturę telefonu i parę razy w czoło.
- Dla mnie strategia Lisa od dłuższego już czasu jest jasna - zapowiedział na otwarcie.
Są różne sposoby na rozpoczęcie rozmowy. Metoda Maurycego polega na starannym unikaniu wstępów o charakterze grzecznościowym. Jak zawsze, jeszcze nie przyłożę do uszu słuchawki, jak Maurycy już siedzi na mojej kanapie, a jego szkolny kolega Jurek Wkurzak sterczy przed portretem mojej żony i gapi się cyklicznie to na obrazek, to na mnie, jakby dociekał, jakich to forteli się kiedyś dopuściłem, żeby zaprowadzić takie cudo do ołtarza.
- Aha! - wykazałem elementarne zainteresowanie.
- Nie nabzdyczaj się, że nie pytam o zdrowie familii - wyczuł mnie Maurycy. - Całej strategii nie omówię, bo zaraz obiad, ale popatrz: Lis żyje z bab. Robi babami, ilekroć chce zmienić debatę w kompost.

Jakby grób jakiś się w mojej wyobraźni otworzył i wylazła z niego kura Nowicka. A za nią kura Środa, kura Senyszyn.... nie miałem czasu przyjrzeć się kolejnym feministkom, bo w telefonie roległo się tłuczenie szkła i porcelany.
- Co, herbata ci z ręki wypadła? - zapytałem durnowato, jakby Maurycy mógł mieć w ręku coś słabszego od whisky.
- Jebcia się wścieka, bo Sejm usiadł na... jak to się miałoby nazywać... na związkach partnerskich. Ciekawe w czym teraz będzie pływała jej szczęka - zarechotało w odpowiedzi. - Ale wracając do tematu: ogłasza Lis przedmiot dyskusji, zaprasza do studia ludzi o IQ powyżej 110 i sadza za stołem Szczukę. IQ zjeżdża do 60 zanim jeszcze Kazia otworzy paszczę. A kiedy ją otworzy, średni IQ ucieknie i koniec z pomiarami. Publiczność zapomni o czym była dyskusja, a pozostali dyskutanci będą musieli się spowiadać z fantazmów na temat meteorytu, który miałby przedziurawić sufit dokładnie nad Szczuciną głową. Debata jest odfajkowana, amatorzy wkurwiania się przed telewizorem są w siódmym niebie, a tylko matołki mają  wrażenie, że się czegoś nauczyły...
- ...co kompletuje wysiłki ministerstwa edukacji nad stworzeniem i zainstalowaniem w społeczeństwie klasy określanej jako "młodzi, wykształceni, z dużych miast" - dokończyłem bez szczególnego wysiłku intelektualnego.
- Lis nie zrezygnował jeszcze z innych feministek, ale Kazia ma tę przewagę, że jeśli zatka się uszy, to oczy można zostawić otwarte.
- W istocie - zgodziłem się. - Dla odmiany, jak Lis zaprosi taką Nowicką, to widz ma wrażenie, że baba skończyła obrządek i właśnie gotuje zupę...
- Z przerwanej ciąży, kurwa - zabrzmiało z drugiego planu głosem Jurka Wkurzka.
- Juruś wpadł na chwilę - wyjaśnił Maurycy. Po czym usłyszałem jego szeptany apel o "niepsucie mu apetytu".
- Jak w studio pojawi się Senyszyn - ciągnąłem wątek - to ludzie wyłączają fonię...
- ...a jak Środa - wskoczył Maurycy - to wizję.
- ...a jak Kalisz... - wyrwał się od nowa Wkurzak.
- Ostrzegałem, kurwa, że będę jadł! - dobiegło z telefonu.
- Przepraszam, kurwa - odpowiedziało ze skruchą i potwierdziło znane podejrzenie, że dobre maniery wynosi się z domu.
- … a jak Grodzka... - wrzuciłem na linię, bynajmniej nie niewinnie.
- Jak na jeden obiad to za dużo - fuknęła słuchawka i umilkła.

Z człowieka czasem jest świntuch, ale znowu zawołano ze stołowego, a ja za wszelką cenę musiałem dać sobie kwadrans na aperitif.
A kiedy tak sączyłem złotawą przeźroczystość, przypomniały mi się niedawne uwagi Wkurzaka na temat mediów. Uwagi te, po oczyszczeniu z pewnych kolokwializmów, dałyby się sprowadzić do stwierdzenia, że gdyby wszystkie amatorskie i profesjonalne, męskie i żeńskie niewiasty lekkiego prowadzenia ustawić jedną na drugiej, to w tak utworzonym słupku zmieściłaby się absolutna większość redaktorów i redaktorek ze współczesnych europejskich mediów pisanych, mówionych i widzialnych.
Uświadomiłem sobie również natychmiast, że sporą część słupka wypełniłyby "sławy naukowe". Precyzowanie tej myśli postanowiłem jednak odłożyć na inną okazję, bo głos wzywający mnie do stołu przybrał formę stanowczą.
R.



 
 
 
 
PS
Ten oto obrazek przysłał mi mailem Jurek Wkurzak. Był z siebie do tego stopnia zadowolony, że nie mogłem wystawić jego uciechy za okno. 
A zresztą, to Oscar Wilde zauważył , że ludzie skomplikowani lubią proste rozrywki.